"Lepiej zobaczyć coś raz,
niż słyszeć o tym tysiąc razy"

Chiny - prolog

kwiecień 2017

Marzenia się spełniają! Ale pod jednym warunkiem: TRZEBA JE MIEĆ !!! Bez tego ani rusz.

Pewien młody, dobrze zapowiadający się człowiek – którego w tej historii nazwiemy Młody – postanowił pogłębiać swoją wiedzę w renomowanej wyższej uczelni. Nazwa i adres nie są najistotniejsze, więc je pomińmy. Młody, jak przystało na pierwszoroczniaka, powoli adaptował się do nowego okresu swojego życia. Wtedy pojawiła się bardzo ciekawa informacja: jest możliwość wyjazdu do Państwa Środka w ramach współpracy międzyuczelnianej. Ziarenko wpadło na podatny grunt. W głowie Młodego skiełkowało MARZENIE. A może ja? Może dam radę się załapać na średnią? Może… Tych wątpliwości było sporo, nie na tyle jednak, aby mogły zniszczyć nadzieję, że to się uda. Życie kładło pod nogi kłody,  średnia wahała się jak sinusoida…

Pewnego razu Młody powiedział do ojca: „Tato! Zabiorę Cię na Chiński Mur!” Ojciec – którego w tej historii nazwiemy Stary – bardzo ucieszył się na myśl o perspektywie poznania odległego świata. Ale jeszcze bardziej zadowoliła go determinacja Młodego w dążeniu do celu.

Machina ruszyła! Familijna akceptacja wyjazdu otrzymana. Pan Dziekan wyraził zgodę, aby Młody wraz z grupką koleżeństwa udał się do Chin i godnie reprezentował swoją uczelnię. Strona chińska zaakceptowała osobę dobrze zapowiadającego się Młodego. Sprawy nabrały tempa. Badania, szczepienia, rezerwacja lotu, wiza, przedwyjazdowe uzgodnienia na uczelni, aby było do czego wrócić… Wreszcie pakowanie, znaczy się upychanie do mającej ograniczoną pojemność walizy rzeczy mniej lub bardziej potrzebnych w nowej rzeczywistości. Część ładunku została zapewne wyprodukowana właśnie w Chinach, no ale Polak jak sie nie otarga to jest chory. Pożegnanie i wylot. Pierwszy lot Młodego z głową napchaną informacjami „znawców” o wzlotach, ciśnieniach, turbulencjach… Sie zobaczy!

Jest kontakt na WeChacie: wszystko OK. W domu rumor okropny, bo kamienie z serca pospadały na podłogę.

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ!!! TRZEBA JE TYLKO MIEĆ I TROSZKĘ IM POMAGAĆ!!!

Stary zaczął dopuszczać do siebie myśl, którą zaraził go Młody. A może by tak… Myśl niespokojna w krótkim czasie zamienia się w MARZENIE. No ale nie żeby tak od razu jakiś kaprys do Chin pojechać. To powinno być coś głębszego. Jak człowiek poszuka to znajdzie. Trzeba pojechać na wywiadówkę! Nowe środowisko, język, klimat. Koniecznie należy sprawdzić, jakie też postępy uczynił Młody w takich warunkach. A przy okazji można wykorzystać zaproszenie do odwiedzenia Wielkiego Muru Chińskiego.

Trochę świata Stary już zwiedził, ale tam go jeszcze licho nie nosiło. Przeczytał fachową literaturę z półki Młodego – wszystkie tomy przygód Tomka Wilmowskiego („Tomek na czarnym lądzie”, „Tajemnicza wyprawa Tomka”, „Tomek na tropach yeti”… coby nie zanudzić), powędrował wstępnie w tamte strony na zacnych blogach np. Nasze Podróże.

Czas biegnie nieubłaganie, czy nam się to podoba czy nie. Machina rusza kolejny raz. Przede wszystkim jakiś plan, bez tego nie ruszy. Czasem wspaniale jest improwizować, ale nie na full. Jakiś punkt zaczepienia musi być! No to dawaj! Szczepienia, rezerwacje hotelowe i lotnicze, wiza, sprawy urlopowe. Niby tylko 2 tygodnie, ale trzeba klocki umiejętnie poukładać, aby ten czas wypełnić na maxa. Niemały upominek na początek: lot powrotny Warszawa – Szanghaj za 1600 zł. Żonglerka datami i liniami lotniczymi przyniosła efekty.

Walizeczka mniejsza, mniejszy kłopot. Ostatnie sprawdzenia, czy coś nie zostało, bo trudno byłoby się wracać. I w drogę!

I tu zamierzona powtórka:

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ!!! TRZEBA JE TYLKO MIEĆ I TROSZKĘ IM POMAGAĆ!!!

Warszawa. Deszczowo i pochmurno.
Poranna samodzielna odprawa w terminalu z dobrym rezultatem. Obydwa przeloty: Warszawa-Monachium (LOT) i Monachium-Szanghaj
(AIR CHINA) przy oknie! Samolot przebija się przez chmury i … Cudowne słonko, za oknem – 60 stopni Celsjusza. Tworzą się kryształki lodu (oczywiście od zewnątrz, w takich warunkach za zimno na otwieranie okna).

Całe dziadostwo ukryte w cudownych chmurach.Nawet słoneczko nie życzy sobie tego oglądać, więc nakazało przykryć całunem. A PKO BP znajdzie Cię wszędzie – nawet na 11 kilometrze nad Ziemią.


Gdzieś w dole Wrocław, Praga…
Monachium. Śnieg z deszczem. Stary uznał, że jeszcze nie zapomniał języka w gębie… Wspaniałe oznakowania, transfer jak po sznurku. Lecimy dalej…

Sąsiad fajny, w gierki ciupie, krzaczki czyta. Bardzo się domowo poczuł, zdjął buty. Stary też poczuł i zrewanżował się tym samym. Nie wiadomo, jak odczuwali to inni, ale zrobiło się miło, gęsto…

W dole Warszawa. Znowu, ale tym razem z wysokości, niewidoczna, otulona chmurami. Stary taki obeznany, bo śledzi całą trasę na telewizorku.

Ale tempo! To się podoba! Jeszcze się toto dobrze nie rozhulało, a już napitki wszelakie podano. Twarde oczywiście nie, bo jasne, że jak pilot nie pije to reszta też. Obiadek też niezwłocznie przyjechał wraz z miłymi, uśmiechniętymi stewardessami: danie gorące, sałatka, ciasteczko. Unosi się piękny zapach zupki chińskiej. I są widelce! Stary zabrał się za jedzenie, póki nie ma turbulencji, aby mu nic ze stolika nie spadło. W tym rzadkim na zewnątrz powietrzu Staremu przyszła myśl: „No tak to ja nie jadłem, jakem stary! Do Ziemi 11 kilometrów, w górze słońce, w dole mgła… Czy aby do Nieba blisko?”.

O! Ktoś do okna pukał! E, zdawało się Staremu. Nie był kulinarnym ekspertem, ale po zjedzeniu pieczonki z ziemniaczkami i buraczkami, sałatki kiełbasiano-warzywnej i ciasteczka uznał, że smacznie podjadł. Sąsiad ciamkał niemiłosiernie, pewnie mu smakowało. Panie błyskawicznie sprzątają, nadal się uśmiechając. Ciekawe, czy uda się komuś wkurzyć je do końca lotu?

Pora na drzemkę. Może jakaś telenowela leci, będzie szybciej. Nad Rosją lekka turbulencyjna kołysanka, skrzydło się myrdało, jak ogon u zadowolonego jamnika! 

Pobudka soczkiem pomarańczowym. Stary z podróżniczej ciekawości postanowił udać się na spacerek do kibelka. „Nie korzystać z toalety podczas postoju pociągu na stacji”. Ale w biegu (znaczy się w locie) wolno. No się nie da, wyjechało śniadanko. Zmiana czasu, dwie godziny do lądowania czyli gdzieś koło czwartej rano trzeba coś zjeść. Bułeczka, masełko, sałatka i zapakowane niespodzianki. Zobaczmy… Potrawka z ryżykiem na gorąco, deserek owocowy. Warto było poczekać!

A do kibelka kolejka. Spoko! Najważniejsze jest, aby na tych wysokościach i przy prędkości zbliżonej do 1000 km/godzinę nie robić czegoś pod wiatr!!!

Zapraszamy do filmoteki na filmy z podróży

SERWIS INFORMACYJNY BIURA PODRÓŻY "SAMSEJADE"

Z NAMI ZOBACZYSZ TO, CO INNI BĘDĄ PRZED TOBĄ UKRYWALI !
TYLKO U NAS OFERUJEMY SAME RAMY – RESZTĘ WYPEŁNIASZ TY !