"Lepiej zobaczyć coś raz,
niż słyszeć o tym tysiąc razy”

Chiny - Pekin

maj 2017

Podróż upłynęła szybko i miło. Wszak z Szanghaju do Pekinu jest tylko jakieś 1300 kilometrów i jakieś niecałe 5 godzin wystarczyło, by przenieść się do stolicy. Na rodzime warunki to budka teleportacyjna – ponad 300 km/godz.

Przy wyjściu z metra czekała podwoda. Właściciel motorowej rikszy radosnym pewnym „Hello” zakomunikował, że z pewnością nie będzie problemu z upakowaniem się do jego małego wehikułu. Wstępny pesymizm został pokonany. Cóż znaczy wielowiekowe doświadczenie! Drobne negocjacje i jazda! Teraz słychać „pi pi pi” z innego poziomu, radośnie oznajmiające: „Uwaga! Państwo jadą!”. Przewoźnik skręca w jakieś wąskie, ciemne uliczki znane z Szanghaju. Jest! Jedyny iluminowany obiekt w tym ciemnym zakamarku. Silja Hutong – stara uliczka w centrum Pekinu. Idea wiecznie żywego Mao miesza nię tu z duchem Świątyni Nieba.

Miłe przyjęcie we wnętrzach Beijing Hyde Courtyard Hotel pozwalają zapomnieć o nowoczesnym świecie zewnętrznym. Na małym dziedzińcu wiecznie uśmiechnięty Budda wprowadza w dobry nastrój. Wśród wielu języków słychać też i rodzimy. Są nasi!

Mądre książki  przekazują, że bardzo ważnym wydarzeniem w stolicy jest podniesienie flagi narodowej na Placu Tiananmen o świcie. Stary zbudził się bardzo porannie i pognał na uroczystość. Z Placu wylewał się tłum ludzi, płynący w przeciwnym kierunku. Już po wszystkim! O świcie a nie o wschodzie słońca! A ono właśnie pokazuje się w smogowej mgiełce. Mimo wczesnej pory całkiem sporo gości. Wycieczki zakładowe, parafialne czy jakie tam jeszcze karnie ustawiają się do fotografii pamiątkowych z jedynie słusznym tłem, głośno poganiane przez przewodników. A Towarzysz Mao spogląda na wszystko swoim spokojnym wzrokiem.

Pora zajrzeć do strefy zakazanej. Dawniej zakazanej, bo obecnie każdy gość mile widziany, szczególnie ten z jakąś kasą. Zakazane Miasto.  Pomnik dynastii Ming i dowód na to, że rewolucja kulturalna wiele zniszczyła ale ten kompleks został zachowany (chroniło go wojsko). Jakiś wieczny malkontent po wyjściu północną Bramą Boskiej Mocy powie: „Dość nudne, wszystko takie do siebie podobne. Te budowle, dachy, schody. Nawet ludzie…”. Realnie patrząc miałby pewnie rację. Żadnej kakofonii, wszystko utrzymane w należytej harmonii. A przecież idąc do lasu widzimy tylko drzewa, krzaki. Jakoś tak bardzo do siebie podobne. Ale czy nudne?…

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i to zobaczyć!

Brama północna wyprowadziła wprost na wejście do Parku Jingshan. Trzeba się trochę powspinać parkowymi dróżkami, aby z góry spojrzeć na dachy Forbinden City. Stary trochę ubolewa, bo słonko jakoś tak niemrawo spogląda. Pogoda nienazbyt fotograficzna. Ale przecież nie można mieć wszystkiego, bo człowiek głupieje od nadmiaru dobrobytu.

 

Przedpołudniowym wypadem udało się pokonać Wielki Mur pokonany, smog jeszcze się trzyma! Walczyć z nim to robota dla Don Kichota, ale można tą zadymę do czegoś wykorzystać! Stary po kolacji wybrał się na spacerek w piaskowej mgle. Aparat pracował już w różnych warunkach, więc chyba wytrzyma. W końcu NIKON to NIKON!  Plac Tiananmen cichy, wyludniony, spowity czymś żółto-brązowym. Niespotykane efekty świetlne! Naturalne, bez retuszu. Pod Bramą Niebiańskiego Spokoju mimo późnej pory spory ruch. A Towarzysz Mao niewzruszenie spokojnie spogląda na Plac.  Spacer wokół Zakazanego Miasta w prawie zupełnej ciszy. Samochody, skuterki i rowery poszły spać. I tylko w powietrzu coś zawisło i wisi.

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i to zobaczyć!

Dobry wiatr, dobry! Przepędził okrutnego smoga i otworzył niebo dla słoneczka.

Duch Towarzysza Mao (a właściwie to, co po nim zachowano) nie przyjmuje dziś. Z konwersacji w języku ręcznym Stary dowiedział się, że coś tam coś tam, czyli Mauzoleum closed. Trzeba uszanować. Pewnie jakiś tuning, w końcu od czasu do czasu się należy…

Stary powędrował wietrznymi ulicami Pekinu. Spotkał wreszcie dawno oczekiwaną i poszukiwaną atrakcję. I nie mógł sobie odmówić ją odwiedzić. Chińska toaleta publiczna wyglądała zachęcająco. Tak jest – wszystko na Małysza! Zbyt długo nie da się kontemplować, bo w oczy szczypie…

W parku Stary spotkał psa. Ładny, samotny i niezjedzony. Innych do tej pory nie spotkał. Ale zaraz odszczekał! Pan stał za drzewem, bacznie go obserwował…

Wypiękniało na czas niebiańskiego spaceru po Świątyni Nieba. Mocny wiatr sprząta bałagan, jaki narobił wczorajszy smog. Przy okazji robi własny, łamie gałęzie, sypie piachem po oczach.

Na tych wzgórkach przodkowie różne różne prośby zanosili, o plony, dobre państwo. Znaczy niektórzy najważniejsi przodkowie, bo reszta pospólstwo miała nakaz zamykania się w domkach i nie podglądania. Czy coś się na tym świecie wiele pozmieniało od czasów dynastii Ming i Quing?

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i to zobaczyć!

Zaniósł i Stary prośbę o rozum i niwelację głupoty u niektórych. Przyda się – nie przyda? Pomoże – nie pomoże? Tylu zanosiło to i on może. Tylko aby moc w dobrym kierunku poszła…

Igrzyska Olimpijskie PEKIN 2008. Cztery złotka, pięć sreberek, dwa brąziki. Szału nie było. Ale wspaniale jest być w Ptasim Gnieździe – miejscu, w którym podczas olimpiady jako pierwszy zabrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego” dla Tomka Majewskiego!

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i to zobaczyć!

 

Nasi wędrowcy postanowili zaniechać komentarzy w tym dniu. No, może z jednym wyjątkiem. Wszystkie odwiedzone miejsca znajdują w centrum wielkiego, ludnego miasta. Otoczone ruchliwymi ulicami, tłumami przechodniów wędrujących bez wytchnienia w różnych kierunkach. Po przekroczeniu bram wchodzi się w inny świat. Świat spokoju, zadumy, modlitwy, dymu i zapachu kadzidełek, monotonnego brzmienia mantry… Można i trzeba się wyciszyć. A zatem…

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i to zobaczyć!

Świątynia Harmonii i Pokoju (Świątynia Lamy)

 

Wczesny poranek. Pan Panda trąca partnerkę: „Pora wstawać! Zaraz się tu zwleką te małpy za szybą. Może by im dać trochę bambusa to się odczepią?”. Pani Panda wyszła na świeże powietrze, z lekka zakąsiła i w kimonko. Nawet wrzask za płotem jej nie wadził. Taki na dziś scenariusz…
Pan Panda pozostał w swoim przeszklonym apartamencie, gdzie służba podała już pyszne gałązki bambusa. Dobrze wyciszone mieszkanko chroniło przed stworami gromadnie machającymi rękami i otwierającymi usta. Małe czy duże – tak samo dziwaczą! Dobrze im tak! Po co ich tyle! I teraz im pewnie powietrza brakuje. Podjadł w jednym zakątku rezydencji i przeniósł się do salonu. Łypnął jednym okiem na nieboraków, z gracją demonstrując sposób jedzenia młodego bambusa. Może kiedyś to się im przyda…

Stary wyczytał w mądrych książkach, że pekińskie hutongi trzeba koniecznie odwiedzić, bo to relikty, wymierające zabytki i kultura. Wskazywano konkretne lokalizacje. No i zamieszało się Staremu w głowie. Bo w Szanghaju hotel był w starej uboższej dzielnicy z ciasnymi uliczkami, gdzie życie wychodziło na środek drogi. Bo w Pekinie hotel mieścił się na ulicy nomen omen Shilja Hutong o podobnym klimacie. Spacer po tych zakamarkach uroczych, jakże innych od wielkich, oświetlonych, czystych centrów handlowych i prestiżowych promenad jest niezapomnianym przeżyciem. Skutery i rowery przepychające się ciągłym „pi pi pi”, czasem samochody na siłę wciskające się w wąskie uliczki, dzieciaki wybiegające z mieszkań wprost na drogę, plątanina kabli…
No ale skoro przewodniki zalecają to trzeba! Wszystko jasne na pierwszych uliczkach. Wysprzątane, wyremontowane. Riksze motorowe i rowerowe, mnóstwo sklepików, jeziorko, łódeczki… I oczywiście tłum turystów, którzy na imprezie all inclusiv nigdy prawdziwych hutongów nie zobaczą! Nikt ich tam nie zaprowadzi, bo to nie biznesowe i chyba niepolityczne.

Duch Mao nie udzielał audiencji w swoim mauzoleum, zatem trzeba było wybrać się na spotkanie w Bramie Niebiańskiego Spokoju. Bezkolejkowo (dobre biura podróży mają swoje wejścia!) stajemy na galerii, skąd zapewne sam Wielki Mao doglądał swoich rodaków, składających mu hołdy. Na cześć przybyszów z dalekiej Polski nikt nie wiwatuje, chyba z powodu 30-stopniowego upału. Stary też ostentacyjnie nie pozdrawia, bo jak mówi Młody znający tutejsze powiedzenia: „Chiński cud – wchodzisz do czarnego samochodu i znikasz”.

Dworzec Zachodni w Pekinie. Tłum, przekrzykiwania, bieganina… Chaos, ale tylko pozorny… Na dworzec wejście tylko z bilecikiem, prześwietloną walizeczką i kontrolą osobistą (bez rozbierania…). No i paszporcik do obglądu. A potem już leci. Oznakowanie czytelne, mnóstwo krzaczków, czasem coś po angielsku. Gadają przez megafony non stop. Wypada przytaknąć, okazując zrozumienie i pilnie wypatrywać znaczków podobnych do tych na bilecie lub po prostu zapytać. Obojętne, czy po angielsku, polsku czy rosyjsku. Sutek ten sam – karp i szeroko otwarte ręce. Czasami język machany daje jakieś porozumienie.
Miejscowi czują się jak w domciu.Jest gorąca woda, to jest i zupka. Chińska oczywiście. Można klapnąć na podłogę tam, gdzie się stoi i ją zjeść. Można się położyć na dwóch siedzeniach, zdjąć buciki i zasnąć. Można, ale Stary musiał się przesiąść, bo szczypało w oczy. Może to zmęczenie? Nie, po czym?
Państwo jadą jak lordostwo. Zabrakło biletów na hard sleepera, został soft. Łazienka, kapcie, telewizor (chwała Bogu – nie działa!). I tylko cztery wyrka z białą, czystą pościelą. Dobrej nocki!

Zapraszamy do filmoteki na filmy z podróży

SERWIS INFORMACYJNY BIURA PODRÓŻY "SAMSEJADE"

Z NAMI ZOBACZYSZ TO, CO INNI BĘDĄ PRZED TOBĄ UKRYWALI !
TYLKO U NAS OFERUJEMY SAME RAMY – RESZTĘ WYPEŁNIASZ TY !