"Lepiej zobaczyć coś raz,
niż słyszeć o tym tysiąc razy"

Chiny - Shanghaj

kwiecień/maj 2017

Lotnisko Pudong  w Szanghaju jest tak wielkie, że po wylądowaniu dojazd Airbusa do rękawa trwał prawie 20 minut. Szósta rano całkiem spokojna pora. Odprawa spoko, walizeczka z żarełkiem dla Młodego przejechała.
Motto na zaś: „Jeśli ty nie znasz języka i ona (lub on) też nie zna języka to napewno się dogadacie – jeśli tylko chcecie!”
Głupi translatora nie wymyślił. Ty piszesz: „Gdzie to jest?”. On pisze: „Nie wiem”. I gra. Wszystko wiadomo.

Stary poczuł się kasiasto, bo bankomat ATM wydał parę stówek. Pora kupić bilet do metra. Wiadomo już dokąd, wiadomo za ile. I się nie da! Stówa nie wejdzie, a drobnych 6 juanów brak. Stary słyszy za plecami znajomy język. Facet podaje drobniaki. „Please, no problem!”. „A wy otkuda?”. „Z Krymu!”. Olenka z chłopakiem pracują w Singapurze i trochę zwiedzają. Żywej duszy dookoła i taki fart. Stary zrewanżował się polskimi słodyczami i wszyscy razem wsiedli do metra jadącego do centrum.

Stary wysiadł z metra, rzucił okiem na nawigację, obrał jedynie słuszny kierunek i trafił… Tak podświadomie chciał tam trafić, tylko nie bardzo wiedział, gdzie tego szukać. Bo wieżowce i inne wysokości łatwo znaleźć. A tego chyba nie… To trzeba zobaczyć, a jeszcze lepiej zobaczyć i poczuć. Nie można w żadnym wypadku mówić o smrodzie. To taki lokalny mikroklimat, a Ty przybyszu jesteś gościem i jak nie pasi – wypad. Życie wychodzi na ulicę. Sklepy różnej maści, mięso, ryby, warsztaty naprawy skuterów.

Właśnie, skutery! Skubane tak cichutkie, że aż przyjemnie. Dopóki ci w dupę nie wjadą, bo są wszędzie: z przodu, z tyłu, z boku. A do tego rowerki. Dobrze, że to wszystko mam dzwonki i non stop dzwoni. I nie wjechały…

Starszy pan z walizką na kółkach, rozdający „nihao” wokół chyba wzbudzał zaufanie w tej enklawie. NIKT nie spojrzał z byka, nie fuknął po ichniemu „sp…”. Aparat czynił swoją powinność. Nie chcąc naruszać prywatności Stary pytał w czystym polskim języku, czy można zrobić fotkę. Jedynie po dwakroć odpowiedź chyba była „nie chcę” (tak przynajmniej z oczu patrzyło). Wędrówka po zakamarkach zakończyła się na Pinglau Road. Nagle ukazał się niewiele wyróżniający się od smaku ulicy Old West Gate Hostel. Stary uwielbiał te klimaty. Nie pięć, sześć gwiazdek, lustra, marmury, all inclusiv…

Pokoik na pięterku ze wszystkim, co potrzeba (prysznic, klima, czajniczek, kapcie), nie potrzeba (duży TV) i czasem potrzeba (WIFI). Miejsce wytchnienia pod drzewem z grubymi, mięsistymi liśćmi, kotecek milutki… Ponad dachami wyskakuje najwyższy z budynków Pudongu – Shanghai Tower.

Na rekonesansie Stary wlazł do Yu Garden. Ludzi kopiato i przybywa, na wieczór będzie chyba komplet, jeden koło drugiego i odwracamy się na komendę. Niedaleko mały, ale jaki wspaniały park. Siedzisz na kamieniach w bambusowym zagajniku. Cisza, spokój, słychać jak bambus szybko rośnie…

Dworzec kolejowy Shanghai Hongiao. Spotkanie Starego i Młodego, który przybył do Szanghaju z Wuhan, gdzie godnie reprezentował swoją uczelnię w Chińskiej Republice Ludowej. Wraz z nim dwa albo trzy miliony innych wędrowców. Zbliża się majówka, więc podobno nie dziwota. Powitanie po długiej rozłące, powrót do hotelu, gdzie czekał oryginalny polski schabowy. Smakował jak nigdy, z chlebkiem, na zimno, z herbatką…

Szkoda czasu. Pora na pierwsze wieczorne spotkanie z Szanghajem. Stare miasto, rowerki, skuterki, ciągłe „pi pi pi”. Nikt się nie obrusza, taki mamy klimat. Rewelacyjne iluminacje. Pewnie wszędzie na świecie takie są, ale każda jest na swój sposób cudowna.

Na promenadzie na Bundzie sporo ludzi. Pudong wspaniały! W pełnej gali! Uroku dodają przepływające iluminowane statki wycieczkowe niczym strażnicy jakieś twierdzy.

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Od 22.30 gasną powoli światła. Pozostają tylko sygnalizacje, zapraszające do kolejnych odwiedzin. Nocne Polaków rozmowy i w becik.

Na uliczce, której zwieńczeniem jest hostel życie już się rozpoczęło. Pewnie trochę spokojniejsze, bo to niedziela. Ale „pi pi pi” nie ustaje. Wąziutkie drzwi mieszkań wychodzą prosto na ulicę. Całe rodziny zasiadają na krzesłach, przekrzykują się, dzieciaki rozrabiają…

Chińczycy zaradni ludkowie. Troszkę wymyślą, troszkę skopiują i się kręci. No i wymyślili budzenie! I to jak skuteczne! Spadł obraz ze ściany! O szóstej rano! Jakby chciał powiedzieć: „Nie ma jet laga! Jest Szanghaj! Odpoczniesz po powrocie!”. I słusznie!

Podobno Szanghaj ma ponad 20 milionów mieszkańców. Toż to ponad pół Polski przed efektami programu „500+”! Do Yu Garden przyszło chyba ze dwa miliony z rana, reszta przyjdzie później. Jakiś Konfucjusz patrzy z balkonu i pyta niemo: „Więcej was matka nie miała?”. Z innej werandy inny guru, niejaki Kej Ef Si wzywa na modły do swego przybytku.

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Pierwsza lekcja negocjacji. Stary okazał zainteresowanie kartą do kamery. Cena zaporowa. I zaczęło się! Upust 30 procent tylko dziś i tylko tu. Młody wspomaga lingwistycznie, urokiem osobistym i rękoma. Jest 50 procent! Miłe panie tłumaczą, ponoć jaką to krzywdę wyrządza się ich biznesowi żądając tak niskich cen. Transakcja sfinalizowana. Pani ma dość smutne oczy, ale to chyba taka uroda. Pewnie płacze, jak ten Niemiec, co auto sprzedawał. Następne zakupki szły dość gracko. Młody negocjuje pamiątki, ceny stają się ludzkie. Chociaż kawałek dalej okazuje się, że można było taniej. Ale przecież nie można podarować komuś upominku i pochwalić się, że kupiło się go za 2 złote. Trochę głupio…

Droga wiedzie ku nowoczesności. Pudong. No tu się pokazali! Trzeba wysoko zadzierać głowę, żeby czubki „domków” zobaczyć na tle niebieskiego, choć nieco zamglonego nieba.

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Frekwencja standardowa z tendencją wzrostową. Ale to przecież niedziela i przed pierwszym maja. Kobiety różnych nacji w różnych strojach. Jedne w burkach, inne w maskach… Chinki uśmiechnięte i tajemnicze. PESEL trudny do odgadnięcia. Zobaczmy, co tam na wieży telewizyjnej Oriental Pearl Tower. Trafić łatwo. Wystarczy włączyć się w ludzką rzekę i cierpliwie płynąć. Pani w kasie lojalnie ostrzega: „Oczekiwanie trzy godziny”. Pomyliła się – było tylko dwie i pół!
Widok z góry zapiera dech w piersiach.

Jeden z punktów programu realizowany – wizyta w toalecie na 370 metrze w cenie biletu. Bez kolejki!

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Po powrocie na Ziemię kierunek Bund. Razem z wieloma zresztą. Bardzo wieloma! Na przejściu dla pieszych policja organizuje kordon. NOWOŚĆ! Przejście jednokierunkowe. No ale jak jeden milion idzie w jedną stronę, a drugi milion w drugą stronę to na środku może dojść do konfrontacji. Lepiej temu zapobiec! Widoki z promenady niezmienne. Cudowne!

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Kraj nazywany komunistycznym. W Święto Ludzi Pracy „nasza” uliczka nie świętuje. Zresztą jak chyba wszystkie biznesiki – nikt nie marnuje czasu, bo czas to pieniądz. Więc frontem do klienta. A tych najechało się całe mnóstwo!

W świąteczne odwiedziny Stary z Młodym wybrali się do Świątyni Nefrytowego Buddy. Zapuścili się w wąziutkie uliczki, gdzie człek ledwo mija się z rowerem czy skuterkiem. A ten ma „pi pi pi” i jest ważniejszy!

Zresztą prawidła ruchu drogowego to tu pojęcie względne. Kolor czerwony wcale nie musi być aż taki czerwony, aby nie można było jechać. Kolor zielony wcale nie musi być taki zielony, aby można było iść lub jechać. Szybszy i sprytniejszy ma chyba inne prawa. Nawet Pan Policjant spogląda na niego łaskawszym okiem. Albo nie spogląda wcale, bo po co mu jakiś kłopot, pisanie kwitów, jak może sobie stać i pogwizdać radośnie. Ciapie palcem pogrozi, maskę założy, bo smog grasuje, swoje odstoi i fajrant.
A trzeba przyznać, że strażników różnej maści jest ilość wielka. Może nie tyle, co samych mieszkańców, ale widać ich na każdym kroku. Z zaskoczenia nie działają. Samochody non stop na kogutach, funkcjonariusz na ramionach ozdobiony migającymi światełkami. Widać ich z daleka. Stary po pierwszych kontaktach z taką rzeczywistością stwierdził, że „nasi rodzimi” stróżowie prawa mogliby na mandatach budżet mocno podratować.

W Świątyni Nefrytowego Buddy unosi się zapach kadzidełek i dźwięki mantry. Mnisi przyzwyczajeni do tych dziwolągów z aparatami, komórkami, tabletami i innymi wynalazkami nie przeszkadzają sobie w monotonnych modłach. Może i nasze prośby gdzieś TAM idą… Każdy w coś wierzy, każdy ma swoje wyobrażenia o Siłach Najwyższych. Taka polemika, akademickie spory o to, KTO jest jedyny i słuszny to czyste biznesowe przepychanki. Dopiero TAM dowiemy się, jaka jest PRAWDA.

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Późna pora sprawiła, że sprawy duchowe należało odłożyć na zaś. Burczenie w brzuchu skutecznie zagłuszało mantrę. Świątynna jadłodajnia posiadała jeszcze w menu makaron z grzybami i makaron z warzywami. Podróżnicy zamówili po jednej porcji na spróbunek. Podano dwie porcje makaronu z grzybami i warzywami. Praktyczne – po co się wymieniać michami. Dobre i syte! Panie troszkę niecierpliwie się kręciły, bo konsumpcja dwoma patykami w jednej ręce szła dość powoli.
Za poniesione trudy – gratisik! Śpiewniki świątynne w ładnym wydaniu. Można je czytać w lewo, w prawo, z góry, pod górę. Tak się przynajmniej wydaje…

Po rozstaniu z ciszą, spokojem i istotami wyższymi pora na inną świątynię. East Nanjing Road. Ponoć najdroższa ulica Szanghaju. Światła neonów, mnóstwo ludzi. A dalej też światła neonów i mnóstwo ludzi. I dalej… Różne dobra oferowane jako jedynie niezbędnie konieczne, różne zachęty… Źle trafili, bo nasi wędrowcy preferują zakupy w chińskim markecie na Lwowskiej. Są chyba niepocieszeni, że kasa uciekła i będą sobie głowę łamać, jak takim przypadkom zaradzić. Podróżników jednak ruszyło sumienie i zrobili zakupy. W TESCO!

Tego się nie da opisać! Tu trzeba być i zobaczyć!

Pora do stolicy. Czas pożegnać miasto kontrastów. Nie będzie jakiegoś jedynie słusznego wniosku, że bieda, że warunki nierewelacyjne… W każdym kraju, w każdej społeczności tak było, jest i będzie. Nie zobaczy się tych dwóch stron medalu wykupując imprezę all inclusiv. Na takiej wycieczce ma być fajnie, wesoło, widoki piękne, zapachy przyjemne…

I tu wyskakuje reklama:
„BIURO 'SAMSEJADE’ Z PRZEMYŚLA!
Z NAMI ZOBACZYSZ TO, CO INNI BĘDĄ PRZED TOBĄ UKRYWALI!
TYLKO U NAS OFERUJEMY SAME RAMY – RESZTĘ WYPEŁNIASZ TY!”     

Zapraszamy do filmoteki na filmy z podróży

SERWIS INFORMACYJNY BIURA PODRÓŻY "SAMSEJADE"

Z NAMI ZOBACZYSZ TO, CO INNI BĘDĄ PRZED TOBĄ UKRYWALI !
TYLKO U NAS OFERUJEMY SAME RAMY – RESZTĘ WYPEŁNIASZ TY !